Właściwie to sam nie wiem czy to dobry tytuł tego wpisu, ale może akurat okaże się tym właściwym.
Wtorek 2 lutego 2016 zapiszę chyba do najdłuższych dni ever! Jeszcze w Warszawie, pobudka o 4, szybki prysznic, śniadanko, lotnisko, i o 6 wylot. Potem Amsterdam i dobre 2 godziny oczekiwania na kolejny lot. Można by rzec, że od momentu wejścia na pokład samolotu zmierzającego do Panamy, wniknęliśmy w inną rzeczywistość, zwłaszcza tę czasową. Lecieliśmy w stronę słońca, tym samym przesuwając nasze czasoprzestrzenne granice.
Gdy naręczny zegarek wskazywał godzinę 14, to w miejscu do którego zmierzaliśmy, miała ona nastąpić dopiero jakieś 7 godzin później.
Tym sposobem, bez zmrużenia oka, niesieni falą czasu i samolotowego paliwa, po przeszło 24 godzinach dotarliśmy do San Jose.
Szybki transfer z lotniska do wcześniej zabukowanej miejscówki, i wstajemy lokalnym rankiem, prawie jak nowo narodzeni.
Czas na prysznic i jakiś ryż z fasolą 😉
Całe szczęście, mieszkamy tuż przy dworcu PKS, więc teraz tylko obrać kierunek dalszej podróży.
Ahoj przygodo!
PS Poranek ciepły przyjemny i rześki. Nim wstał dzień zewsząd dobiegały rajskie trele!
4 komentarze
AvantaR
03/02/2016 at 1:47 PMO Panie! Foć, nagrywaj i wrzucaj jak najwięcej! Powodzenia 🙂
Gniewomir
04/02/2016 at 1:55 AMTak jest! 🙂
Gniewomir
04/02/2016 at 8:20 PMDziałamy jak możemy! Pogoda piękna, okoliczności jeszcze bardziej. Pozdrówka! 🙂
Gniewomir Maiski
04/02/2016 at 8:23 PMDziałamy ile się da 😉 Pogoda, ludzie i przyroda tylko temu sprzyjają! Jest cudnie. Pozdrowionka serdeczne!