Aloha!
Jakiś czas temu dość niefortunnie obiecałem, że wrzucę przepis na moje biegowe ‘żele mocy’… a żem człek z zasady prawdomówny, stąd po blisko pół roku zamieszczam obiecany przepis 🙂
Dzisiejszy wpis to zdjęcia okraszone komentarzami, które poprowadzą Cię krok po kroku do stworzenia własnego ‘żelu mocy’! Zatem do dzieła!
(Zacznę jednak od tego, że o właściwościach odżywczych poszczególnych składników rozpisywał się nie będę, wspomnę jednakże co nieco o każdym z nich. A po więcej grzecznie odsyłam do Wujka Google.)
WAŻNE! Aby nasz organizm mógł maksymalnie wykorzystać pełnię dobroci płynącej ze składowych naszego żelu, wszystkie składniki dobrze jest moczyć w zimnej wodzie, przez co najmniej kilka godzin. Optymalny czas to ‘przez noc‘.
Dla przykładu, składniki z orzechów w stanie surowym (nie moczonych) przyswajane są przez nasz organizm jedynie w około 40%, a dzięki moczeniu uwalniamy pozostałe 60% (bądź nieco mniej) tej cennej energii. Inna rzecz, że namoczone orzechy czy nasiona łatwiej poddają się dalszej obróbce, czyli w tym przypadku działaniu blendera!
Jako bazę większości moich żelów wykorzystuję daktyle oraz orzechy nerkowca, a pozostałe składowe to dobra, które akurat są pod ręką, plus sezonowe dary natury.
Daktyle stanowią świetną pożywkę dla organizmu zmagającego się z długotrwałym wysiłkiem (patrz bieganie ultra 😉 ) zasilając go solidną porcją energii już w 30 minut (przy namoczonych daktylach czas ten skraca się odpowiednio) od spożycia.
Do tego bogate są w białko, cukry, tłuszcze i witaminy.
Orzechy nerkowca stanowią świetne źródło tłuszczy, białka, magnezu (bardzo ważny składnik!), żelaza i wielu innych.
Z racji zaplanowanego dłuższego, niedzielnego wybiegania już w sobotę zabrałem się za produkcję żeli.
Proces rozpocząłem od przeglądu spiżarki. Następnie wrzuciłem do miski z zimną wodą to, co wg mnie nadawało się do dalszej obróbki.
Tym oto sposobem w skład żelu weszły (nerkowców tym razem nie znalazłem!):
- orzechy brazylijskie (sztuk 5) [świetne źródło selenu, tłuszczu; poprawia odporność];
- daktyle (sztuk ok. 8);
- migdały (sztuk 8-9) [żelazo, magnez, fosfor, potas, cynk, kwas foliowy, nienasycone kwasy tłuszczowe, białko];
- kokos (wiórki kokosowe – ok. 2 łyżki stołowe) [30% tłuszczu, 15% węglowodanów, witamina C, potas, żelazo, magnez, fosfor];
- szałwia hiszpańska – CHIA- (1 łyżka stołowa) [obfite źródło kwasów tłuszczowych Omega 3 i Omega 6, białko, witaminy, wapń, fosfor, magnez, żelazo, cynk]
Do tego zestawu dorzuciłem jedno dość małe jabłko. [witamina C, wapń, magnez, fosfor, potas, krzem, beta-karoten, duża zawartość błonnika, pektyna, glukoza, fruktoza, sacharoza].
Gdy piszę o sezonowych darach natury mam na myśli m.in. jabłka. Latem dla przykładu w skład żeli często wchodziły truskawki [wspomaga odporność organizmu, działa przeciwwirusowo, przeciwbakteryjnie i przeciwzapalnie].
Gdy nasze składniki pomyślnie przeszły proces moczenia, odcedzamy je, a następnie umiejscawiamy w blenderze (może to być mikser stojący lub jak w moim przypadku blender ręczny).
Zalewamy je świeżą wodą (około 200ml-niepełna szklanka) i miksujemy. Jeśli konsystencja wydaje się nazbyt zbita, dolewamy odrobinę wody kontynuując rozdrabnianie do momentu uzyskania jednolitej, w miarę gładkiej masy.
Dodajemy wcześniej pokrojone w mniejsze kawałki jabłko (bądź inny owoc) i raz jeszcze miksujemy całą zawartość.
Teraz przechodzimy do jednej z ciekawszych części całego procesu, mianowicie pakowania substancji ‘żelopodobnej’ w pojemniki.
W moich początkach produkcji żeli spod znaku DIY posiłkowałem się woreczkami strunowymi, które sprawowały się całkiem przyzwoicie. Napełnianie ich szło dość gładko, przy nieocenionym wsparciu małego lejka.
Jednakże ich jednorazowość oraz nieergonomiczne i mało praktyczne użycie zaważyło nad koniecznością zmiany tegoż opakowania. Dość przypadkowo trafiłem na przecierowe produkty (zresztą bardzo smaczne) spod znaku Kubusia, pakowane w elastyczne zakręcane tubki, z możliwością ich ponownego użycia. Podobny patent zaobserwowałem w żelkach z Decathlonu (aptonia).
Moje żelowe opakowania nowej generacji teraz napełniam przy użyciu strzykawki, zakupionej za 3zł w pobliskiej aptece (czyli jakieś 16km stąd).
Strzykawka okazała się przysłowiowym złotym strzałem! Po pierwsze, spora pojemność (100ml) to akurat jedno opakowanie żelu, a po drugie końcówka, jakby pod moją działalność była stworzona!
Gotowe żele, zakręcam oryginalną nakrętką (jest szczelnie!), uśmiecham się do nich, po czym pakuję do nerki lub plecaka (w zależności z czym wychodzę na trening) i śmigam w teren.
Opakowania są bardzo poręczne, łatwe w obsłudze, a ich zawartość wysokoenergetyczna, mało przetworzona i co ważne wolna od chemii (na tyle ile to w dzisiejszym świeci oczywiście możliwe…).
Minimalizm i prostota tego rozwiązania jest rozbrajająca! Do tego dochodzi wielokrotność użycia opakowania, co też bez znaczenia nie jest.
Pamiętaj, bez względu na to czy na trasie wciągasz żel domowej roboty, czy też zakupiony, pochodzący z seryjnej produkcji, zawsze opakowanie/śmieci zabieraj ze sobą!
Tak jak na załączonym obrazku 😉
Na szlaku, w lesie, w górach, nad jeziorem – gdziekolwiek –zawsze sprzątajmy po sobie!
PS
Z żelami wciąż eksperymentuję, a wyżej podanego przepisu nie traktuję jako ostatecznego. Bywa, że do mikstury dorzucam to kurkumy, to imbiru, to sody oczyszczonej czy szczyptę himalajskiej soli…
4 komentarze
kajka
07/04/2015 at 3:08 PMDzięki za przepis, koniecznie muszę wypróbować- te syntetyczne żele mi w ogóle nie wchodzą, bywało mi z nich nawet niedobrze więc wolę ich w ogóle nie używać. Żel domowej roboty może być dobrym rozwiązaniem, i na pewno smakuje dużo lepiej!
maiski
08/04/2015 at 4:46 PMEkstra! Bardzo się cieszę, że przepis się przyda. Co ważne, te żele smakują rzeczywiście dobrze (możesz ten smak modyfikować wedle własnego uznania) poza tym wiesz co w nich jest 🙂 Plus spora radość ze zrobienia czegoś samemu!
Karolina
05/07/2023 at 10:45 AMhej! a jak ze swiezoscia takich zeli? Czy przetrwaja kilka dni podrozy ? probowales? pozdrawiam
Gniewomir
05/07/2023 at 12:02 PMHej! Szczerze, to nie ryzykowałbym trzymania ich kilku dni, do tego w podróży. One są ok, ale do użycia na miejscu i na bieżąco 🙂 Wszystkiego dobrego!