Jakiś czas temu pisząc o Kostaryce wspominałem, że jest to kraj wielu klimatów.
W Manuel Antonio było dość wilgotno, słonecznie i bardzo ciepło, bo temperatura kręciła się w okolicach 36-40 kresek. Do tego cudna, oceaniczna bryza!
Na drugiej szali stawiam Monteverde, które nie dość, że piekielnie wietrzne i mega wilgotne (w końcu strefa chmur), to do tego zimne! Momentami temperatura spadała do 13-15 stopni Celsjusza, co w połączeniu ze znaczną wysokością nad poziomem morza, zacinającym deszczem i porywistym wiatrem było raczej mało przyjemne. Z tego też powodu, nadchodzący czas naszego wyjazdu, z tego mimo wszystko ciekawego miejsca, przyjęliśmy z ulgą.
Istna ucieczka!
Okazuje się, że do Santa Eleny (Monteverde) łatwiej jest się dostać, aniżeli stamtąd wyjechać. W nas interesującym kierunku jeżdżą jedynie 2 autobusy dziennie, do tego w zupełnie nietrafionych godzinach.
Cóż pozostał “stop” lub liczenie na to, że jakiś taksiarz zgodzi się pojechać za kwotę, którą jesteśmy w stanie zapłacić, bo te przez nich proponowane to jakiś kosmos!
Ciekawym okiem
Od razu powiem, że ze “stopa” nici, a nasze (choć raczej Pawłowe) targowanie się przyniosło zamierzony skutek, więc pojechaliśmy taksówką do punktu, gdzie można złapać konkretny autobus, po stawce przez nas ustalonej!
Troszkę widoków z okna samochodu!
Od wczorajszego popołudnia jesteśmy w Madhuvan, czyli w docelowym miejscu naszej wyprawy.
Dziko tu, cicho, ciepło i też wietrznie (ponoć w całej Kostaryce wieje!).
Odkrywam to miejsce na nowo. Odnajduję stare ścieżki, poznaję też te zupełnie nowe.
Jedno jest pewne, mimo fizycznych, widocznych gołym okiem przemian, duch tego miejsca pozostał niezmieniony.
Dobrze być znowu w domu!
No Comments