Choć jeszcze tydzień temu nic nie zapowiadało znacznego ochłodzenia, tak Sylwestrową noc śmiało można zaliczyć do tych siarczystych. Co prawda nie za sprawą woni piekielnej siarki, tylko dobrych 14 kresek poniżej zera!
Cóż można robić w tak cudowną, wygwieżdżoną, ledwo wzeszłym księżycem oświetloną noc? My wybraliśmy zacne towarzystwo, ciepło dobiegające z kominka i trzask palących się polan pod kuchnią. No i do tego mnóstwo roślinnych smakołyków połączonych z Kingrunnerową zabawą w maraton 🙂
Były też śpiewy przy akompaniamencie dwóch ukulele, djebme, karatali oraz tykwowej grzechotki. Niezwykły czas i moc płynąca ze wspólnego muzykowania, połączonego ze śpiewaniem mantr.
A o 23 wyjście ‘w pole’ i magiczne kilka godzin spędzonych przy ognisku. O północy pierwszego sortu b/a szampan, i dalsze kontemplowanie magicznych zdarzeń.
A 1 stycznia, A.D. 2016, Anna, Paweł, Śanti i ja uderzyliśmy w kierunku Kiczory. Piękny, okoliczny szczyt, na który spoglądam kilkanaście razy dziennie, by zatrzymać czas, choćby na kilka nieuchwytnych chwil. Pogoda wręcz wymarzona. Słońce, czyste, błękitne niebo, do tego kilka mocnych stopni poniżej zera, świetne towarzystwo, oraz wszechogarniająca cisza i spokój we wsi.
Atmosfera noworocznego święta staje się wręcz namacalna. Celebrujemy każdy moment, każde spojrzenie, każdy wdech zmrożonego powietrza. Kilometry przewijają się niezauważone, a my na nowo odkrywamy swą tożsamość i nieprzerwany związek z naturą.
Czternaście górzystych kilometrów to świetny sposób na wejście w Nowy Rok, który niesie ze sobą mnóstwo nowych możliwości.
Todo bien! Pura vida!
No Comments