Dzisiejszego wieczoru zamiast w kinie na nowym Bondzie wylądowaliśmy na hali, i to nie tej górskiej, gdzie lubią pasać się ‘łowiecki’, a na tej sportowej!
Od jakiegoś czasu jestem szczęśliwym posiadaczem dwóch karnetów na lokalną (choć z ogólnokrajowym zasięgiem) siatkówkę. W końcu musiał nadejść ten pierwszy raz, kiedy ów karnet należało rozdziewiczyć.
I liga kobiet. Spotkanie praktycznie na szczycie, bo między lokalną ekipą wysokich panien z Miasta Szkła, a dziewuszkami z Wisły Warszawa (tak przy okazji, ciekawie takie zestawienie wygląda, zwłaszcza gdy w świadomości większości polaków Wisła jest tylko jedna, ta z Krakowa!).
Ale ja nie o urodziwych siatkarkach ani o ich grze, zresztą na wysokim poziomie.
W życiu bywałem już na nie jednym stadionie piłkarskim, począwszy od klasy C, poprzez Ekstraklasę czy mecze w ramach bitwy o Ligę Mistrzów. Tych siatkarskich w dorosłym życiu co prawda za wiele nie było, za to spory kawałek dzieciństwa spędziłem właśnie na zawodach piłki siatkowej, podróżując z ekipą, w której grał mój ojczulek 🙂
Piłkarskie trybuny – sporo wylewającej się dzikiej nienawiści, niezależnie czy kierowanej do kibiców drużyny przeciwnej czy do sędziego. Podwórkowa łacina lecąca zewsząd, niczym jesienią opadające liście w bukowym lesie.
Najgorsze jednak to odrealnione przyśpiewki płynące z wszelakiej maści ‘młynów’ czy innych ‘żylet’, równające z ziemią policję, władzę czy sędziego akurat prowadzącego zawody. Innymi słowy, kluby kibica, które działają pod okiem klubowych włodarzy, którzy w żaden sposób nie potrafią wyegzekwować kulturalnego dopingu (tak po prostu!).
Myślałem, że ‘na siatce’ jest inaczej, że jest lepiej.
Dziś wiem, że żyłem w błędzie. Myliłem się. Co prawda nie jest aż tak siarczyście i tak bezpośrednio agresywnie jak na piłce kopanej, jednak ten element buractwa, polskiej zawiści i po prostu braku kultury jest tam obecny.
Keep it short!
Wyobraź sobie sytuację. Po wymianie piłek, kilku zagrań, sędzie gwiżdże i przyznaje punkt drużynie przyjezdnej, choć każdy myślał (no, prawie każdy), że punkt powinien zostać zapisany na konto gospodyń. Normalna sprawa, można między sobą uwagi w tym temacie wymienić, nawet jak bardzo trzeba to szeptem (albo w myślach) zakląć: motyla noga! Wiadomo, emocje!
A teraz, oczyma myśli widzisz, a co gorsza słyszysz, jak prowadzący zorganizowany doping człowiek (wiele cech ciała ludzkiego posiadał), zaczyna wrzeszczeć w kierunku sędziego, do tego przy wykorzystaniu mikrofonu (nagłośnionego), że jest drukarzem, że jest głupi i ślepy, po czym idzie na całość i podjudza podległy mu tłum, by wraz z nim skandowali jakąś mega mądrą przyśpiewkę o ‘sędziach drukarzach’…
Klub kibica, osoby które są oficjalnie za niego i doping na meczu odpowiedzialne współpracują (pewnie dość ściśle) z włodarzami klubu (tutaj należącego do Stowarzyszenia), a wszystko to firmowane jest nazwą miasta, a co za tym dalej idzie marką sponsorów. Gość, który przez mikrofon lży w kierunku sędziego, albo śpiewa przygłupie teksty na zawodniczki z Warszawy wystawia mało ciekawą opinię miastu, klubowi, a przede wszystkim samym kibicom.
…na trybunach sporo dzieci, młodzieży i ludzi po pięćdziesiątce (nie tej procentowej).
Damy sobie i klubowi jeszcze jedną szansę, po raz kolejny zaryzykujemy wizytę na hali…
1 Comment
Gniewomir Maiski
09/11/2015 at 1:42 PMPróba komentarzy. BTW doszły mnie słuchy, że na siatkówkę żeńską chodzą tylko zboki…