Ostatnie godziny uciekającego czwartku. Pogoda iście marcowa, mimo iż mamy już połowę lipca. To deszcz, to słońce, to porywisty wiatr. Tylko śniegu brak!
I choć bardzo mi się nie chce, to mimo wszystko, wskakuję w biegowe odzienie i wypycham cztery litery za próg chałupy.
Im dalej od domu, im głębiej w las, tym lepiej. Z każdym krokiem, z każdym głębszym haustem powietrza otwiera się nowa, choć dobrze znana przestrzeń.
To smak wolności, transu i dynamicznej medytacji!
Och, wieczorne wietrzenie głowy, ileż cię trzeba cenić, ten tylko się dowie, kto głowę z braku wietrzenia stracił!
Biegnę, a umysł przerabia terabajty danych. Włącza się syndrom niespokojnych nóg, który teraz kołacze się między zwojami mózgownicy.
No Comments