Profesjonalny amator – bo chyba właśnie tak można określić mój biegowy status.
Do biegania i treningu podchodzę profesjonalnie (przynajmniej tak mi się zdaje).
Trenuję pod okiem Trenerki; mam konkretne plany i cele – te bliskie i te dalekie; wychodzę na trening nawet jeśli mi się nie chce; przykładam się do każdej jednostki treningowej; czasami trenuję nawet dwa razy dziennie; odżywiam się bardzo świadomie; regeneracja jest dla mnie częścią treningowego reżimu; etc.
Jednak wciąż jestem tylko amatorem. Wszak normalnie pracuję (chociaż akurat własna działalność to nienormowany czas pracy… kto pracuje na swój rachunek, ten wie co mam na myśli). Nikt nie płaci mi ani za trenowanie, ani za startowanie w zawodach.
Co prawda współpracuję z kilkoma biegowymi (i tymi około biegowymi) markami, jednak wciąż jest to typowe wsparcie na zasadzie barteru i dobrego słowa.
Średnio kilkanaście (czasem nawet kilkadziesiąt) godzin tygodniowo przeznaczam na trening i podnoszenie swoich umiejętności.
Acha, byłbym zapomniał – przede wszystkim jestem ojcem i mężem, który przy okazji rozwija się jeszcze na wielu innych płaszczyznach. Ostatnio wkręciłem się w grę na handpanie 😀
W zawodach startuję stosunkowo rzadko. Raz na dwa miesiące. Czasem nieco częściej. Lubię mieć czas na solidny trening i odpowiednią przestrzeń na dobre przygotowanie – to fizyczne i to mentalne.
Na zawodach zawsze daję z siebie maksa, nawet wtedy, kiedy za cholerę nie idzie.
W tym roku (2020), ze względu na sytuację związaną z COVID19 rozgrywanie zawodów stanęło na przysłowiowej głowie. Część imprez została przeniesiona na jesienne terminy, część w ogóle odwołano.
Tym sposobem ze startowego kalendarza wypadło mi 100 miles of Istria, czy Zugspitz Ultratrail. Jednak wiele wskazuje na to, że sierpniowe zawody, na które byłem zapisany już w lutym (L’ÉCHAPPÉE BELLE 149k) zostaną rozegrane w swym pierwotnym terminie.
Dlatego oprócz normalnego cyklu treningowego, zaliczyłem w ciągu ostatnich trzech tygodni dwa mini obozy biegowe w Tatrach. Pierwszy z nich to polskie Tatry (siedzibę miałem w sprawdzonej Willi Sosnowa Ostoja). Drugi obóz, to Tatry słowackie i urocze rejony Starego Smokowca.
W obu przypadkach skupiłem się mocno na typowo górskim treningu, „łapiąc przewyższenia” i kilometraż.
Za niespełna trzy tygodnie okaże się, czy przygotowania do „operacji Francja” były wystarczające do osiągnięcia zamierzonego celu.
Po miesiącach przygotowań i niepewności czy ta impreza się w ogóle odbędzie, wiem jedno. Mimo iż zapowiadają się piekielnie trudne zawody, to tanio skóry nie sprzedam. Buty (zapewne postawię na Altra Olympus) są już gotowe na zmierzenie się z blisko 150 kilometrową trasą, na której czeka mnie nie lada wyzwanie w postacie ponad 11 kilometrów przewyższenia. Dlatego zabieram ze sobą (sprawdzone) kije (Mountain King Blaze), ciuchy i plecak od Instinct Trail oraz jedzenie (i picie) na które zawsze mogę liczyć (Huma, Lucho Dillitos, Nuun).
Jednak przede wszystkim zabieram ze sobą moje Stado (Ania i Wiera) oraz całą torbę słonecznego optymizmu i masę dobrej energii!
Mam nadzieję, że Ty też zechcesz mi (mentalnie) w tej podróży towarzyszyć 🙂
No Comments