Mam kilka tematów w zanadrzu, o których trzeba tu w końcu szerzej wspomnieć, jednak tyle się dzieje, że nie sposób przysiąść aby na spokojnie zabrać się do pisania.
Wciąż ‘wiszę’ tekst biegowemu koledze Krzyśkowi, który jeszcze końcem listopada zadał mi konkretne pytanie, a odpowiedź na nie wymaga głębszego zastanowienia się, a i pióra lekkiego.
Tymczasem zimy, tej w naszym jej pojmowaniu jak nie było tak nie ma! Mnie to specjalnie nie martwi, wszak, jak widać taka kolej rzeczy, i coś jest ‘na rzeczy’ skoro takie a nie inne zimy od kilku lat mamy. Z drugiej strony, szkoda że nie ma śniegu. Wiadomo, człowiek by wziął snowboard w góry i świeżego puchu pod deską z przyjemnością doświadczył. Jednak najbardziej martwi mnie to, że biedna Śanti nie będzie mogła w białym opadzie nurzać swych łapek, bawiąc się w nim, jak jej syberyjscy przodkowie!
Wiele wskazuje na to, że i jej i nam musi wystarczyć robienie kilometrów w terenie takim, jakim jest, czyli bujną warstwą ścioły okrytym, do tego przy iście wiosennej aurze.
Wczoraj, dla przykładu Śanti zanotowała na liczniku 17 kilosów, z drapniętym pionem (blisko 600 m w górę) i całkiem sporą ilością błota. Do tego bieganie było w sporym fragmencie całkiem stadne, bo na szczycie Kiczory dołączyła do nas czteroosobowa brygada z Piekła, i tak truchtaliśmy wesoło… a że mi wciąż było mało, to czmychnąłem do Dębicy na nocny, koleżeński półmaraton 😉
Do Sylwestra pozostało niewiele. Do lutowej godziny zero też coraz bliżej!
A czy zdołam do końca tego roku zrealizować choć część z zaplanowanych prac na blogu? Jedno tylko wiem, że spróbować na pewno trzeba, więc szanse są duże, że przynajmniej na jeden z ważniejszych tematów coś konkretnego skrobnę. A jak nie, to chociaż mocnym podsumowaniem zakończę blogowy rok!
No Comments