Różnego rodzaju systemy numerologiczne określają cyfrę siedem, jako tę szczęśliwą! Cóż, być może coś w tym jest, bo kolejny raz suma cyfr mojego numeru startowego to właśnie SIEDEM! 😉
Najpierw był Bieg Rzeźnika, w którym siódemka wyszła po zsumowaniu naszych numerów (przypomnę, to bieg, w którym biegnie się w parach), potem był II Puchar Gór Świętokrzyskich (052, czyli 0+5+2=7!), a ostatnio, tytułowe Zamczyska Trail (142, czli 1+4+2=7!).
Magia, magią, ale to właśnie na tych imprezach, nie dość, że bawiłem się świetnie, to jeszcze ukończyłem je w jednym kawałku, bez żadnych kontuzji i innych, tego typu nieprzyjemności!
Szczęśliwe starty, ze szczęśliwą siódemką!
Na półmaraton Zamczyska Trail, zostałem zapisany przez Kamila (Organizator), ponieważ sam nie byłem w stanie tego dokonać, zważywszy na dość niezręczne położenie w jakim się w momencie otwarcia zapisów na ten bieg (akurat byliśmy na pokładzie samolotu, gdzieś nad Pacyfikiem) znajdowałem. Jak się potem okazało, miejsca rozeszły się jak ciepłe bułeczki, i gdyby nie Kamil, to nie byłoby mi dane w Zamczyskach wystartować (dzięki Kamil!).
Na kilka dni przed samymi zawodami zacząłem odczuwać przyjemną ekscytację! Wszak cała impreza to bliskie nam okolice, czyli malowniczy Rymanów Zdrój i okalające go góry wraz z fragmentami przebiegającą tędy trasą Łemkowyna Ultra Trail! Do tego cała rzesza znajomych i przyjaznych twarzy.
Im bliżej wyjazdu do Rymanowa, tym więcej w mej głowie przewijało się obrazów rodem z książki Stopy w chmurach, traktującej o niczym innym, jak o górskim bieganiu na Wyspach, w klimacie lokalnie organizowanych, kultowych imprez !
Mocna obsada półmaratonu!
Fot. Maciej Czado
Pogoda świetna, trasa piękna, nic tylko biegać!
Lubię zawody, których baza (start i meta) zlokalizowane są w tym samym miejscu, a tak właśnie było na Zamczyskach! Sama trasa to taka niejednorodna pętla, poprzecinana licznymi, mocnymi podejściami oraz szybkimi zbiegami. Kilka asfaltowych przelotów, niesamowite widoki z panoramą Pogórza Dynowskiego, a w oddali majaczące szczyty Bieszczadów. Trzykrotnie zdobyte Zamczyska to przeszło 1100 m przewyższenia, co na dystansie niespełna 21 km daje całkiem niezły wynik!
Cóż, może tylko trochę trudno w takich warunkach o życiówkę w półmaratonie 😉
Warto również wspomnieć o świetnie oznakowanej trasie, mądrze rozmieszczonych punktach odżywczych i serdecznych wolontariuszach.
Zgrzeszyłbym bardzo, gdybym pominął niesamowitą atmosferę na mecie, którą w głównej mierze tworzyła pani konferansjerka! Niestrudzona, niezmordowana, o nieścieralnym głosie i niezmierzonych pokładach pozytywnej energii, zagrzewała do dobrej zabawy już przed startem. A gdy tylko ktoś zbliżał się do linii mety, witała go z imienia i nazwiska, wzywając zgromadzoną dookoła gawiedź do wzmożonego aplauzu!
Podsumowując. Zamczyska Trail, to jedna z nielicznych imprez, na którą aż chce się wracać! Ten bieg ma ‘to coś‘, co sprawia, że jeszcze nim dotrzesz do mety, zapisujesz go w swoim biegowym kalendarzu na następny rok.
Być patronem (pod szyldem Być jak Rarámuri) takiej imprezy, to prawdziwy honor i frajda!
Przy okazji pobiegłem lepiej (12 miejsce, a 13 w Open) niż mógłbym się tego spodziewać! (Dzięki Dionizy za ostatnie kilka km razem!).
PS
Więcej fotek z Zamczysk autorstwa Macieja Czado można obejrzeć TU!
No Comments