Już pomału zaczynałem tracić nadzieję! Dawniej, czarne małpioszny to był chleb powszedni, a tu, od przeszło trzech dni, żaden nie raczył się w pełnej krasie zaprezentować. Bo to, że wyjce tutaj wciąż są, słychać co jakiś czas, a ich odgłosy są tak charakterystyczne, że nie spósób ich pomylić z innym zwierzęciem.
Ich polska nazwa, czyli wyjce, w przeciwieństwie do hiszpańskiej (Mono kongo), doskonale oddaje specyfikę tych pociesznych ssaków, które mimo stosunkowo niepozornych rozmiarów wydają z siebie dźwięki tak mocne, że nawet słoń by się tych wibracji nie powstydził.
Co ciekawe, w Madhuwan obserwujemy znacznie więcej zwierząt niż we wszystkich parkach narodowych i rezerwatach razem wziętych, które mieliśmy okazję odwiedzić.
Nareszcie mamy tutaj pod dostatkiem tukanów, papug, kolibrów, iguan, jaszczurek, motyli, wszelakiego niezidentyfikowanego i bardzo kolorowego ptactwa, patyczaków czy chociażby wcześniej wspomniane wyjce.
A gdy dziś rano zmierzyliśmy ku świątyni, oświetlając sobie drogę czołówkami, to oprócz niezliczonych odgłosów dżungli, dla odmiany, do mojego nosa dotarł znajomy i bardzo specyficzny zapach. Skunksy! Ten kto choć raz miał do czynienia ze skunksią perfumą, ten wie, co mam na myśli 🙂
No Comments