Kto zorientowany w temacie ten wie, że masliny po chorwacku to oliwki. To właśnie nim zawdzięczamy dzisiejszy wpis.
Końcem sierpnia ruszyliśmy z Anną w 5 dniową eskapadę po Chorwacji. Upodobaliśmy sobie ten kraj głównie za sprawą lazurowego morza, magicznych zakamarków i ciepła. Tym razem, do tego zestawu doszły jeszcze oliwki, którymi namiętnie zajadaliśmy się przy każdej sposobności. Te na drzewach niestety nie nadawały się do spożycia (nie ta pora), więc kilka słoiczków z niedrylowanymi oliwkami mówiąc delikatnie pękło!
Ostatnio kupiłem słoik oliwek w zalewie, z ogromną nadzieją, że choć trochę będą smakiem i aromatem przypominały te chorwackie. Dodam tylko, że tanie nie były!
A, że po sorbetowym deserze naszła mnie ochota na oliwki, to nadarzyła się wreszcie okazja aby ich skosztować.
Jak widać, musiały mieć w sobie to coś, bo już po skonsumowaniu jednej, wróciły wspomnienia z naszej podróży, żar lata i spanie w samochodzie.
Szybkie przemieszczanie się, łapanie ciekawych zakątków wyspy Krk, połączone z bieganiem i godzinnymi kąpielami w cudnym Adriatyku.
Wolność, nieskrępowana dobą hotelową. Biwakowanie, gotowanie na palniku, chodzenie spać z kurami. Wschody i zachody słońca, szum fal i beczenie baranów.
Tak, zżarłem dobre pół słoika!
No Comments