Dla wielu wegetarianizm, a weganizm w szczególności to jakiś żywieniowy kosmos, trudny myślą i uczynkiem do ogarnięcia, nawet w domowych, jakże komfortowych warunkach. Zwłaszcza, że w dzisiejszych czasach mnogość i dostępność produktów ułatwiających praktykowanie roślinnego odżywiania jest dosłownie oszałamiająca.
Tak samo zresztą jeśli chodzi o przepisy, blogi czy wegańskie knajpko-restauracje!
No dobra, ale jak sobie radzić na wyjeździe, zwłaszcza w tych ‘dzikich’, ‘niecywilizowanych’ poza europejskich krajach?
Te pozornie dzikie zakątki bardzo często oferują w tej materii znacznie więcej niż nie jeden europejski, pseudo rozwinięty kraj. Tak, dokładnie to chciałem napisać, pseudo rozwinięte!
Weźmy na tapetę taką Holandię. Zdawało by się kraj na poziomie, gdzie nie samą kiełbasą człowiek żyje. Wystarczy jednak kilka godzin na międzynarodowym lotnisku Schiphol Amsterdam, by szybko przekonać się o ignorancji tam panującej. O tym, że w żadnej knajpce, barze ani fast-foodzie nie było nic stricte roślinnego do jedzenia pisać nie muszę, jednak o tym, że pracownicy tychże miejsc nie znali słów vegetarian i vegan trudno zapomnieć! I nie chodzi tu o jakieś wielkie wymagania. Po prostu z czysto pragmatycznego podejścia, wegetarianizm czy weganizm to obecnie dobry biznes, więc w takich internaszonalnych lokalizacjach jakimi są lotniska, warto byłoby coś i tym cholernym odszczepieńcom sprzedać! Tym bardziej, że na pokładzie samolotu wegański posiłek to w większości linii staje się już normą. Zresztą wystarczy popatrzeć na dołączone fotki.
Zostawmy jednak bidną Europę, bo casado i inne różności czekają!
No właśnie, jak żyć, co jeść w Kostaryce będąc weganinem?
Sprawa jest dość prosta. Podstawą diety Ticos jest ryż i fasola (czerwona lub czarna). Takie zestawienie pojawia się zarówno na śniadanie (gallo pinto) jak i na obiad (casado). Różnica zasadza się głównie w wielkości porcji oraz sposobie podania.
Gallo pinto to ryż zmieszany z ugotowaną fasolą, zieloną kolendrą, czerwoną papryką, przyprawami, podawany ze smażonym plantanem oraz pieczywem.
Casado, czyli główny posiłek w porze obiadowej, to rónież ryż, jednak tym razem podany osobno oraz fasola w sosie własnym. Do tego zazwyczaj podawana jest surówka, frytki, pocięte w słupki awokado i w zależności od regionu tortilla lub nachos.
Przyznaję, najbogatsze menu to nie jest, jednak obie potrawy spełniają podstawową rolę: są pożywne, bogate w białko oraz inne składniki, powszechnie dostępne i dość smaczne. Ze swojego doświadczenia wiem, że łatwo się do tego jedzenia przekonać, i czasami żałuję, że tu, w Polszy trudno o takie smakołyki, z których plantan to prawdziwa petarda!
Opcją wybitnie podróżną do tego będącą świetnym urozmaiceniem dla fasolowo-ryżowej diety są owoce. Dostępność świeżych papai, mango, ananasów, guanabana czy innych wariactw jest powszechna, więc gdy tylko najdzie ochota na dawkę witamin, łatwo można się weń zaopatrzyć. Takim kolorowym fast-foodem, gotowym do zabrania ze sobą np. do autobusu są pocięte w kostkę owocki zamknięte w plastikowym pojemniku.
W miejscowościach bardziej turystycznych istnieje wielkie prawdopodobieństwo natrafienia na wegańską knajpkę. Te, nie dość że oferują roślinne i mega smaczne dania, to w przeważającej większości robione są z produktów pochodzących z upraw organicznych. Co ciekawe, takie jedzenie nie odbiega specjalnie cenowo od pospolitego casado czy innych lokalnych dań.
Na prawdziwy wegan raj trafiliśmy w Santa Elena, miejscowości leżącej u podnóża Monteverde. Raj i to w dosłownym znaczeniu, bo sama nazwa taki klimat już serwowała: Garden of Eden.
Mega sympatyczni ludzie, jedzenie o wyrafinowanym smaku, bogactwie kolorów, aromatu i subtelnej dobroci w cenie! Bezcenne!
Z tego wszystkiego z rzadka gotowaliśmy sami, co do nas wręcz niepodobne!
Nasz ostatni tydzień w Kostaryce to długo wyczekiwana wizyta w Madhuwan.
Był ryż, czerwona fasola, była też przez mnichów uprawiana fasolka mung, cuadrados, plantany, banany i lokalne zielska serwowane w postaci sałatek. Cytrynowe pikle z owoców tam wyrosłych czy świeżo ścięta trzcina cukrowa! Mnóstwo przypraw z całego świata, bogactwo smaku i oddania dla Dauji-Gopala wmieszane w każdy zakamarek przygotowywanej tam potrawy.
Jedno jest pewne. Warto ruszyć w świat i otworzyć się na nowe, często zupełnie odmienne i nieznane smaki. To zawsze sprawia, że wracamy bogatsi w doświadczenia i energię, dzięki której łatwiej przetrwać w zapyziałej Europie 😉
1 Comment
Jagoda Gmachowska
15/09/2017 at 12:14 PMpyszności?
Mnie wciąż ciekawi przepis na słynny omlet w twoim wykonaniu ?
Pozdrawiam