BIEGOWY TYDZIEŃ W ALPACH JULIJSKICH – tytuł wpisu który mówi wszystko i nic. A skoro tego NIC zdaje się być całkiem dużo, stąd czas by napisać COŚ więcej.
Owijać w bawełnę nie mam najmniejszego zamiaru. W słoweńskie Alpy jechałem z myślą o biegowej robocie i na niej postanowiłem się całkowicie skupić. Świeżo po roztrenowaniu miałem spokojnie acz solidnie przepracować tydzień w wysokich górach. Plan był prosty: sporo biegania w tlenie, łapania przewyższeń, a na dokładkę kręcenie kilometrów na szosowym rowerze. Rower jako druga jednostka treningowa.
Innymi słowy, plan dnia był dość nieskomplikowany i składał się na takie proste czynności jak: spanie, jedzenie, trening, jedzenie, trening i spanie. Prosto acz treściwie.
Pomysł takiego biegowego retreat’u zrodził się podczas wieczornych rozmów z Piotrkiem (znanym jako Sandalista Skandalista, bądź po prostu jako James!). W pierwszym szkicu obozowego planu celem tygodniowej aktywności były Alpy francuskie, jednak James zasugerował, że te słoweńskie, a konkretnie julijskie też są fajne, a co bardzo ważne, o jakieś 800 km nam bliższe.
Cóż, nie ukrywam, że czynnik drogi wziął górę, i koniec końców, docelowo mierzyliśmy się fizycznie z górami Alp słoweńskich.
Jednak nim w rejony Triglavskiego Parku Narodowego było dane nam zawitać, musieliśmy zmierzyć się ze żmudnym procesem szukania odpowiedniego lokum na nasz retreat. Być może nie wiesz, ale Słowenia, a już jej górskie rejony są piekielnie drogie, a szukanie budżetowej miejscówki nie rzadko przypomina walenie głową w mur. Serio!
Po tygodniach przetrząsania zasobów portali z wynajmem mieszkań, w końcu pojawiła się perełka w serwisie airbnb, w bardzo dobrej lokalizacji i cenie blisko 50% niższej od standardowych! Jednak mimo iż relatywnie bardzo tania, to ów miejscówka posiadała: miejsce do spania, kuchnię, łazienkę z prysznicem (woda gorąca!), WiFi, ogrzewanie oraz piękny widok na Babij Zob. Właściwie czego chcieć więcej? Warto dodać, że apartament leżał przy kilku szlakach turystycznych!
BIEGOWY TYDZIEŃ W ALPACH JULIJSKICH
Na miejsce dotarliśmy wczesnym popołudniem. Mimo iż zmęczeni podróżą ruszyliśmy kości i pobiegliśmy nad jezioro Bled. Niesamowite miejsce. Zarówno miasteczko Bled, jak i samo jezioro robią niesamowite wrażenie. Tam godzinami można siedzieć nad brzegiem, wpatrywać się w krystalicznie czystą toń wody i po prostu być. Gorąco polecam!
Następnego dnia postanowiliśmy pobuszować w najbliższej w okolicy. Zaliczyliśmy miły podbieg na Galetovec, z którego rozpościerała się urokliwa panorama okolicy Bohinskiej Beli oraz widok na wyższe pasma Alp Julijskich.
To był dzień pełen słońca i temperatur bardziej letnich aniżeli tych jesiennych.
Zresztą dobrze widać to na poniższym filmie 🙂
Kolejnego ranka, korzystając z wciąż świetnej pogody, postanowiliśmy wbiec na Stol (2225m n.p.m.). Wyruszyliśmy z parkingu zlokalizowanego przy jeziorze Zavrsnisko. Stamtąd biegnąc po szlaku najpierw dotarliśmy pod schronisko Valvasor. Dalej kierując się dłuższym niż początkowo zakładaliśmy wariantem szlaku wdrapaliśmy się na Mali Stol, a chwilę potem na Stol. Trasa piękna, ale bardzo wymagająca. Warto dodać, że na naszym podbiegu na Stół, na 8km zgarnęliśmy ponad 1500m przewyższenia!!
Powyżej granicy lasu sporo zalegającego śniegu, który wcale nie ułatwiał przemieszczania się ku szczytowi. Co ciekawe, w drodze powrotnej zbiegaliśmy drugim wariantem tego szlaku, który okazał się być podejściem na trasie zawodów Julian Alps Trail Run. Szczerze? Zdecydowanie łatwiej byłoby podbiegać ten fragment, aniżeli zbiegać po nim. Bardzo wąski, stromy single track, z mnóstwem wystających korzeni i luźnych kamieni.
Zresztą sam zobacz:
W czwartek postawiliśmy na miejscową atrakcję czyli Babij Zob, który podziwialiśmy po kilkanaście razy dziennie z tarasu naszego lokum. Trochę asfaltu na początku, potem szuter, aż w końcu standardowe, górskie podłoże. Oczywiście od samego początku dość sztywniutko, stąd nie wiedzieć kiedy kolejny tysiąc przewyższenia wszedł nam pięknie w kończyny…
Teraz już wiem, gdzie mieszka słoweńska Wróżka Zębuszka 😉
Piątek, to mała rewolujca w planie (hłe, hłe) i zamiast biegania z rana, wszedł, a raczej wjechał rower. Kierunek przeciwny niż dotychczas, czyli jedziemy nad Bohinjskie Jezioro. W sumie lekko ponad 60km w siodle. Po rowerku czas na obiad, bo za chwilę smakowity deser… a konkretnie delikatne rozbieganie (w zamyśle takie właśnie miało być). Znów kierunek na Babij Zob, a będąc precyzyjnym do jaskini pod Babij Zobem. Razem z Jamesem byliśmy święcie przekonani, że będzie to prosta, niewymagająca a przede wszystkim płaska przebieżka. Oczywiście jak się domyślasz, wyszło zupełnie inaczej niż zakładaliśmy i na raptem 6km zgarnęliśmy ponad 700m pionu. Bo jak się później okazało, jaskinia jest zlokalizowana bliżej szczytu niźli podnóża tej góry. Coby nie pisać, fajnie było!
Od samego pisania o naszych wojażach jestem już zmęczony! Co dopiero siedzieć tam na miejscu i klepać te kilometry 😉
W sobotę, mimo mglisto-deszczowej aury ruszyliśmy ku połoninom, które tak pięknie wyglądały, gdy się na nie patrzyło wprost z autostrady 🙂
Kierunek Dovska Baba! Samochód zostawiamy przy cmentarzu w miejscowości Dovje i bez zbędnego ociągania ruszamy ku górze. Zwłaszcza, że po tej stronie doliny pogoda wydaje się być znacznie bardziej sprzyjająca górskim wędrówkom… „Wydaje się” to bardzo dobre określenie. Bo to, co w dole, nie zawsze tym samym, co na górze!
Niechaj poniższy film będzie tego idealnym opisem:
Pomału zbliżamy się do końca naszego biegowego obozu. Na deser zostawiamy sobie wyprawę do Mojstrany, z której ruszamy w kierunku Triglava. Po drodze zaliczmy fantastyczny wodospad Perićnik, który zdecydowanie powinien znaleźć się na każdej liście słoweńskiego „must see”.
Co prawda Triglava nie zdobyliśmy, niemniej udało się zrobić spory kawałek podejścia pod ten imponujący szczyt.
A teraz czas na cyferki, zarówno te związane z wysiłkiem fizycznym jak i tym stricte finansowym.
Zacznijmy od sportowej strony:
Bieganie: 109km i prawie 7000m przewyższenia.
Rower: 115km i 1150m przewyższenia.
W sumie ponad 23 treningowe godziny. Jak na jeden tydzień, to całkiem spoko 😉
Finanse i logistyka:
Cały wyjazd (droga tam i z powrotem) oraz zakwaterowanie (7 nocy) zamknęliśmy w 1000zł na osobę.
Na miejscu zaszaleliśmy w lokalnym Lidlu, bo Jamesa naszło na kakao a mi zamarzył się roślinny jogurcik. W sumie wydaliśmy tam 9,30€. Poza tym zdarzyły się małe zakupy w sklepie w Bledzie (6€). Natomiast największą rozrzutnością wykazaliśmy się kupując 2 wegańskie kremówki w wegańskim pubie z widokiem na jezioro Bled. Wydaliśmy tam całe 9€!
Jak łatwo wywnioskować, na nasz tygodniowy obóz jechaliśmy z własnym zaopatrzeniem 🙂 Powody takiego podejścia były bardzo proste i pragmatyczne. Po pierwsze nie wiedzieliśmy jak Słowenia względem wegan stoi. Po drugie, szkoda było tracić czas na robienie zakupów już na miejscu. Po trzecie wreszcie, biorąc w Polszy zakupione półprodukty jechaliśmy ze sprawdzonymi składnikami do naszych regeneracyjnych posiłków. Kurczę, jak to profesjonalnie brzmi!
I to byłoby na tyle. Jeśli coś pominąłem, a chciałbyś/chciałabyś o tym przeczytać bądź usłyszeć, to koniecznie daj znać!
Czuj duch!
No Comments