Drzemie w nas więcej energii niżby się wydawać mogło. Z drugiej jednak strony, wystarczy byle pierdoła, jakiś zewnętrzny czynnik, aby załamał się nasz potencjał, biorytm poleciał na łeb na szyję, a chęć do życia przybrała rolę zbitego psiaka.
W takich chwilach trudno jest na nowo uwierzyć w siebie, zebrać siły, wstać i ruszyć z miejsca. Bywają dni, gdy to co jeszcze wczoraj było motorem napędowym naszych działań, dziś jest niczym przegniły banan, którego jedyne miejsce jest już na kompoście.
Gdy taki czas nastaje, lubię spojrzeć na siebie oraz na świat który mnie otacza, na emocje i rzekę pragnień z zupełnie innej perspektywy. Wówczas stawiam na prostotę i bezpośredni kontakt z naturą.
Dziś, mimo szczerej niechęci do wyściubienia nosa z ciepłej hacjendy, dodatkowo podkręconej stanem opisanym powyżej, założyłem pięciopalczaste buty, przywdziałem swą kultową, pomarańczową bluzę i pobiegłem w las. Pora była bliska zachodowi, więc przezornie zabrałem również czołówkę.
Mróz, śnieg za kostkę, las i ja. Spokojny trucht, wsłuchiwanie się w rytm pracy serca i obserwacja już nie kłębiących, a spokojnie przepływających myśli. Zaskakująca obserwacja i śmiałe stwierdzenie, jak szybko udaje się na nowo przywrócić pozornie utracone siły.
Z każdym kilometrem, zamiast odczuwać narastające zmęczenie, doświadczam czegoś zupełnie odwrotnego.
To las, przyroda i świadomość pozwalają powrócić do źródła by ponownie czerpać z jego zasobów.
Gdy już czarne myśli, niczym chmury przez silny wiatr zostały przepędzone, zrobiło się miejsce dla tych nowych, świeżych i twórczych.
I tak, oprócz kilku długofalowych projektów, zrodziło się też krótkie haiku, doskonale wpisujące się w zasadę #runultranotrash
Klockowe perypetie
Oszronione czubki jodeł
On biegnie bez namysłu
Rozgarnięta ścioła
Śnieg gołą dupę pieści.
No Comments