Gdy piszę te słowa mamy 18 stycznia. Jest godzina 6:27. Spoglądam przez okno i widzę przysłowiową już ciemność. Okolicę spowija nieprzenikniona czerń, mieniąca się dziesiątkami odcieni, które z każdą minutą swej dynamicznej ewolucji, rozpraszają się i giną pod naporem promienistych fotonów.
I tak jak ostatnimi czasy, blogerska noc spowijała to miejsce, tak właśnie teraz nadeszła chwila, by kilkoma słowami rozproszyć mrok, przypominając Czytelnikom, że jestem, że żyję, że tworzę.
Ostatnie miesiące to bardzo intensywny czas. Jednak trudno oczekiwać spokoju, gdy jeden projekt pogania następny, a pomysłów do zrealizowania jest tak dużo, że nie starczy kilku żyć… a co tu dopiero mówić o jednym, marnym żywocie!?
No Comments